środa, 15 lutego 2012

Nowy rok, Colon

Kolejna zmiana planów: Entre Rios cz. 1 będzie zawierać Nowy rok i to wszystko. Miałam ambitny plan opisania więcej, ale same opisanie sylwestra zajęło mi ponad godzinę.  (Jeżeli robie całe masę błędów ortograficznych, to przepraszam, ale staram się zrobić sto różnych rzeczy naraz i to wszystko w przeciągu pół godziny). Czy jestem zdesperowana i zdenerwowana ? Troszeczkę.
Po Bożym narodzeniu planowałam nowy rok spędzić z koleżankami: wyjść po raz pierwszy (w życiu(!)) do klubu/na dyskotekę. Umówiłam się z dziewczynami i wszystko było już gotowe i w ogóle, gdy nagle trach! Wszystkie te plany posypały się z hukiem. Problem:  jak zwykle wiza. Koniec przydatności mojej turystycznej wizy przypadał na 1 stycznia, a to znaczy że do tego czasu muszę dotrzeć do granicy, przekroczyć ją, trochę posiedzieć w innym kraju, wrócić i zdobyć nowy stempelek który upoważni mnie do spędzenia kolejnych  3 miesięcy w miarę legalnie w kraju.
Rozwiązanie: spędzić kolejne kilkanaście godzin w samochodzie, wracając  do Entre rios i pojechać do Urugwaju. A wszystko to parę godzin przed sylwestrem.
Powiem szczerze, nie byłam zadowolona. Musiałam odwołać plany, spędzić cały dzień szukając paszportu, (który w niewyjaśnionych okolicznościach został wessany w otchłań mieszkania niezindentifikowanego członka Rotary) i wrócić do Entre Rios, które, jak myślałam, niczym nowym mnie nie zdziwi.
Ale byłam w błędzie.
Podróż była nudna, więc o niej nie piszę
Dojechaliśmy,, ku mojemu zaskoczeniu nie do Concepcion, tylko do Colon, miasta turystycznego blisko granicy z Urugwajem (opisywałam go kiedyś). Fajnie że ktoś mi powiedział, ale wynajęliśmy mieszkanko na 2-3 dni, całkiem ładne, i uwaga uwaga z KLIMATYZACJĄ! Ha ha, nareszcie trochę odpoczynku od upału. Był wieczór, więc nic nie zrobiliśmy, ale następnego poranka pojechałam z Mirtą (host mama) by wyrobić to wizę. Wyglądało to tak: wsiadłyśmy do autobusu, przejechałyśmy most, na granicy kontroler zabrał paszport, oddał ze stempelkiem i wpuścił do Urugwaju. Następnie poszłyśmy do kawiarni, posiedziałyśmy tam może z półtorej godzinki i wróciłyśmy z kolejnym stempelkiem do kraju. I tak spędziłam dwie godziny w Urugwaju (które swoją drogą niczym poza walutą nie różni się od entre rios)
Nowy rok spędziłam z Mirtą, Jorje, Milagros i jeszcze je przyjaciółką z Olavarrii która przyjechała z nami.  O Północy wyszłyśmy na dwór, było kilka fajerwerk a potem wróciłyśmy życzyć Mircie wszystkiego najlepszego, bo obchodziła urodziny. O godzinie drugiej, pojechałyśmy szukać jakiegoś klubu, gdzie można by pójść świętować. Nie jestem szczególnie imprezową osobą, więc miałam skrytą nadzieje, że nic nie znajdziemy. Ale w końcu trafiliśmy na klub gdzieś poza miastem i tam poszłyśmy.

Jak tylko rodzice poszli, okazało się, że moja siostra Mili, w czasie gdy ja wyrabiałam wizę była na plaży z Danielą (to ta koleżanka) i usłyszały  ogłoszenie o promocji tago klubu na nowy rok. Chwile pogadała z kimś tam i już dobyła bezpłatne wejście bez kolejki.  W sumie Mio moich uprzedzeń, całkiem miło spędziłyśmy czas, samo miejsce było bardzo ładne, duży otwarty teren poza miastem i czterema budynkami, dwoma zadaszonymi  scenami i ogrodami. Jak ogłosili przez magnetofon-okazało się, że było ponad 7 tyś. osób. Również ku mojemu zaskoczeniu, czas minął zaskakująco szybko i wcale się nie zabiłam na butach pożyczonych od Danieli. Wróciłyśmy jakoś o ósmej rano i miałam nadzieje na chwilkę snu, ale nie, w ciągu następnej godziny byliśmy spakowani i w drodze do Concepcion.  Tak się zaczeła moja przygoda w Entre rios 2.


Rzeka dzieląca Argentyne i Urugwaj. Nie zmieściła mi się w kadrze.

Paisandu, najbliższe miasto przy granicy. Wygląda tak samo jak wszystkie pozostałe miasteczka zarówno w Arg. jak i w Urug.



...Iiiiiiii, wracamy


Nowy rok, huraaa! Ale o jednak nie to samo co pokaz ogni w Warszawie


Świeczka urodzinowa Mirty

Taki sobie krajobrazik


Jak wrócę dostaniecie resztę obiecuję! obiecuję!obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję!obiecuję!obiecuję!obiecuję!obiecuję!obiecuję!obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję! obiecuję!obiecuję!obiecuję!obiecuję!obiecuję!obiecuję!


czwartek, 9 lutego 2012

Boże narodzenie

Boże narodzenie trochę mnie niepokoiło, to przecież takie rodzinne święto i nie wiedziałam czy przypadkiem nie zacznę tęsknić za wszystkimi pozastawianymi  daleko w Polsce krewnymi  przyjaciółmi. Jak dotychczas dobrze mi szło, nie miałam żadnych nagłych lub przewlekłych napadów tęsknoty- szczerze mówiąc za bardzo byłam zajęta by mieć czas na takie luksusy jak nostalgiczne wspominanie życia przed wymianą. Miałam nadzieję, że po powrocie z Necochei będzie podobnie i że w szale przedgwiazdkowych przygotowań nie będę zbytnio myśleć o tym co robi moja rodzina w Warszawie.
Tymczasem, po powrocie z Entre Rios i Necochei dom wyglądał.... nie tyle marnie, co zwyczajnie. Nic. Żadnych ozdób świątecznych, żadnej CHOINKI, nie nic takiego. Co prawda nie rosną tu żadne naturalne drzewa iglaste zdolne udawać choinki, ale sztuczne plastikowe drzewka pojawiły się już jeden dzień po Halloween, zasypując ulice atmosferą, którą ja, w połączeniu z wszechobecnym upałem w żaden sposób nie mogłam odebrać jako świąteczną.
Przywykłam również by dekorować swój dom prze świętami. No a choinka to przecież podstawa. W zeszłym roku spędziłam blisko dwa miesiące przygotowując, wycinając, rysując odmierzając, szkicując i doklejając kawałki papieru. W efekcie, kiedy rozwiesiłam z braciszkiem to co zrobiłam, w efekcie partr domu zmienił się w wioskę świętego mikołaja z filmu 'The nightmare before Christmas'. Były domki, sarny, pingwiny, pierniczki, latarnie, lampki i wielki napis 'Christmas town' :D

A tymczasem tutaj nic. Nie było nawet choinki. Prawie się nie rozpłakałam jak wróciłam, chociaż to akurat nie miało nic związanego z brakiem świątecznych ozdób. Po prostu okazało się, że podczas mojej nieobecności zostawiłam trochę jedzenia- trochę ciasteczek w głównej szufladzie. Więc jak wróciłam zastał mnie niemiły widok tysięcy mrówek zasypujących (niegdyś białą) podłogę mojego pokoju. Ale naprawdę, było CZARNO od mrówek. Ktoś posprejował środek owadobójczy więc zdechłe. Paczka z Polski właśnie dotarła do domu, ale musiałam spędzić pierwsze trzy godziny sprzątając centymetr po centymetrze pokój: wszystkie dywany, szuflady, pościele, zasłony, ściany itd. Naprawdę, w życiu nie robiłam takich porządków
Byłam tak zdemotywowana brakiem choinki, że sama sobie narysowałam choinkę-od-siedmiu-boleści i powiesiłam w świeżo odmorówczonym pokoju, wraz z trzema prezentami które dostałam z Polski

W sumie najgorzej było dzień przed wigilią, kiedy to rozmawiałam z rodziną i znajomymi na skypie i słuchałam ich sprawozdań z wigilijnych przygotowań i zakupów i z kolei ja im opowiadałam o ich kompletnym braku. Właściwie to spędziłam większość dnia sama w domu, bo siostry gdzieś sobie poszły, a Roberto również ani śladu. Stwierdziłam więc, że to że oni najwyraźniej postanowili olać zarówno mnie jak i święta, nie znaczy że muszę zrobić to samo. Poszłam z koleżankami na świąteczne zakupy. Wieczorem zrobiłyśmy pierniczki a następnego ranka, w wigilie je udekorowałyśmy 
Dekorowanie prezentów i pierniczków to jedne z moich ulubionych świątecznych zajęć :)
Następnego dnia (wigilia) moje samopoczucie było już nieco lepsze, zdołałam przekonać siebie, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, bo spędzam święta w upale, ze znajomymi jedząc świeżo zebrane figi w ogrodzie koleżanki. Poza tym rozpakowałam prezenty z Polski (Bardzo dziękuję!!!) i dostałam świetną książkę o jeździe konnej w tradycyjnym stylu Gaucho :D Od host mamy dostałam śliczne białe rolki figurowe :)  Jakby tego było mało spędzałam święta otoczona kociakami i szczeniaczkami: Koleżanki (Zaai) kotka się ostatnio okociła więc gdy poszłyśmy dekorować pierniczki miałam dodatkową atrakcję tygodniowego kociaka o imieniu Rudolfo. Z kolei labradorka siostry Pili, również się oszczeniła, wydając na świat 10 najcudowniejszych i najsłodszych szczeniaczków jakie w życiu widziałam (poza moim Frodem oczywiście ;) )


Tygodniowy kociak...

...i dziesięcio-dniowe szczeniaki




Moje nowe rolki :D


Powinnam napisać coś nowego w miarę szybko, bo brakuje: sylwester i entre rios wielki powrót część 1 oraz entre rios wielki powrót część 2. Oraz tornado, które ma chyba już jakieś 3 miesiące opóźnienia. Wszystko to powinnam zdobić do 15 lutego, bo jak nie to chyba już nigdy nie dogonię własnego życia. 15 wyruszam z rotary na POŁNOC!!! na prawie trzy tygodnie :D Będzie co opisywać.




To ja po krótkich przemyśleniach stwierdziłam, że dopiszę tę część o tym nieszczęsnym tornadzie tutaj, poniżej:

No wię tak, straaaaaasznie dawno temu, jak jeszcze miałam szkołę- a właściwie to było dzień po powrocie z Rio Negro więc nie byłam w szkolę- siedziałam sobie sama w domu, gdy dosłownie pogoda zmieniła się w przeciągu pół minuty, było ładne błękitne niebo a tu trach, i leje jak z cebra, przez okno właściwie nic nie widać-tylko latające krzesła ogrodowe. Po 10 minutach rozłączyło prąd i ciepłą wodę. A po 15 minutach zorientowałam się, że zostawiłam okno otwarte na oścież. Pobiegłam je zamknąć. Nie miałam pojęcia, że to tornado i była samiutka w domu bez prądu, więc śmiesznie ogólnie.
Dodatkowy bonus: z powodu bałaganu związanym z tornadem następnego dnia nie ma szkoły. powinnam wspomnieć, że wcześniej miałam przedłużony dłuższy weekend prze Rio negro, we wtorek po powrocie  byłam 'zmęczona podróżą' w środę nie ma szkoły, bo tornado, a w piątek zakończenie roku szkolnego. :D 
Latające krzesło

dzień później jako że nie było szkoły przeszłam się po parku zobaczyć szkody. Znowu pojawiło się słońce