Dnia 16 lutego wymieńcy z Olavarrii, włącznie ze mną wyruszyli autobusem z miasta, w kierunku Buenos Aires, by spotkać się z pozostałymi czterdziesto kilkorami wymieńców i udać się w podróż swojego życia, celem którego było poznanie północnej Argentyny, i occzywiście swietnie się bawić.
Spędziliśmy kilka długich godzin na terminale w Buenos, podczas których, o dziwo nic nikomu nie ukradiono.
Po parodziesięciu godzinach w wynajętym autobusie dotarliśmy do miejsca które już odwiedziłam i opisałam na blogu: El palmar. Tym razem jednak byłam z 53 innymi wymieńcami i mieliśmy spędzić tam dwa dni na 'integracji i poznawaniu grupy' do czego miały służyć duże (ale ładne!) pokoje 8-osobowe i zajęcia grupowe organizowane przez Jorje (Rotary Olavarria) Natalię (rotary jakieś inne miasto), Chechu (Organizatora wyjazdu z biura turystycznego) i Chocho, pracownik ośrodka La Aurora i przewodnik po El palmar.
Nie mogliśmy też sami sobie dobrać naszych współlokatorów- co normalnie by mi się nie podobało, ale tym razem przyznam dorosłym rację. Przez to, ze sami nas rozdzielili, byliśmy zmuszeni rozmawiać i spędzać czas z nowymi ludźmi i bardzo ułatwiło to integrację. Mam też wrażenie, że przy rozdzielaniu nas szczególną uwagę przywiązywano do tego by nikt w pokoju nie mówił po tym samym języku (mam na myśli niemiecki, francuski, duński- bo wymieńców z tych krajów było najwięcej) Myśle, że dobrze zrobili, w ten sposób unikniono sytuacji w której dwie osoby w pokoju mówią po np. niemiecku a trzecia nie rozumie. Jak się przekonałam, ludzie mają skłonność by tak robić a to bywa frustrujące. Pozoatały więc dwa języki uniwersalne: Hiszpański i angielski, (co się z kolei Jorge nie podobało). Dano nam coś koło godziny by się rozpakować i zorganizować. Jako że właściwie od godziny pierwszej poprzedniego dnia w Olavarrii non stop byliśmy w autokarze a na dworze było tysiąc stopni, skorzystałam ten czas na prysznic. A tak, tylkotu nastąpiła mała komplikacja: Prysznic był już zajęty przez wielką, tłustą ropuchę. Zrobiłyśmy naradę przed pokojem i po tym jak dziewczyny zrobiły mnóstwo hałasu, Carlie z Ameryki zgodziła się przeprowadzić akcję ewakuacyjną, bo nie było żadnego chłopaka w pobliżu, którego można było by o to poprosić. Swoją drogą tych ropuch było tam od groma.
Potem nastąpił obiad, który wszyscy zjedli ze smakiem, bo było dobre a poza tym śniadanie w trasie polegało na trzech krakersach o smaku i konsystencji kartonu, trochę wodnistego dżemu i mikroskopijnego ciasteczka.
Wspomniałam już wcześniej coś o El palmar, ale o ile pamiętam tego dnia marnie się czułam i zwiedzanie tego ślicznego parku narodowego nie było wtedy na liście moich priorytetów. Cieszyłam się więc , że znowu się tam znalazłam i mogłam go poznać troche lepiej. Po podzieleniu nas na cztery grupy dwie z nich ( w tym naszą) zabrano jeepem z przyczepą na jazdę po rezerwacie i póżniej na kajaki. Przy okazji po drodze znaleźliśmy żółwia. Kocham kajaki, ale nienawidzę komarów, które niestety w Argentynie pojawiają się zawsze w pobliżu wody + zawsze w olbrzymich ilościach. Ponieważ byłam jedyną osobą z wystarczającą ilością rozumu w Glowie by zabrać ze sobą Off, po chwili właściwie nic z niego nie zostało, niestety nie miałam na tyle rozumu by zabrać go ze sobą na kajak. W połowie drogi zatrzymaliśmy się na małej plaży na krótką kąpiel w rzece i zaczęliśmy wracać. Tu dopiero zaczęła się zabawa… Kupiłam Off tropikalny, więc w przeciwieństwie do tego normalnego działał, jednak nikt nie przewidział, że po kąpieli przestanie działać, powrót więc wyglądał trochę jak scena z któregoś z tych tanich kiepskich horrorów, które tak lubi oglądać mój braciszek; wszyscy byli atakowani i gryzieni przez hordy zmutowanych i superodpornych komarów, na przemian próbując klepać rękoma gdzie popadnie, byleby je odstraszyć i wiosłować do brzegu. Coś niesamowitego, nigdy nie byłam tak pogryziona przez komary. Po powrocie wszyscy wyglądaliśmy jak byśmy mieli ciężkie przypadki ospy wietrznej.
Poharatanych, pdrapanych i swędzących zabrali nas do minimuzeu, gdzie opowiedziono nam trochę o historii parku, faunie i florze oraz pokazano nam palmy itd. Ciekawostka: Palmy w tym parku mają koło 400-500 lat, ale tam gdzie istnieją stare palmy w ogóle nie rosną nowe, nie ma małych palemek, są tylko te stare.
Uff, i to dopiero pierwszy dzień...
Następnego (drugiego) dnia większość poranka po śniadaniu spędziliśmy nad basenem, grając w karty, rum inkuba, którego ze sobą zabrałam, jedząc lody oraz smarując się kremem na komary. Zorganizowano nam jakieś gry grupowe, dano nam jeść i więcej gier terenowych. Musieliśmy np., przejść wyznaczony szlak, bez dotykania linek, które zostały tam rozciągnięte, zrobić totemy, opowiadać historie, zbudować most i takie tam. J
Z zapaleniem jeżdżę konno, specjalnie w Argentynie więc zaraz wyłapałam okazję by pojechać w teren pośród palm i przekonałam Jorge by mi pozwolił zabrać się wraz z paroma osobami z zewnątrz na rajd, i jedną koleżankę by pojechała ze mną. Nie mam zdjęc, ale było cudnie, kocham jeździć konno a w Arg. Można do tego jeszcze dodać spektakularne widoki :D Jeden tylko minus, że trzeba się liczyć z wysokimi temperaturami i, jeśli jest się wymieńcem- kondycją nie taką co kiedyś…
Wieczorem było ognisko pożegnalne z legędami o matce-ziemi w którą Argentyńczycy bardzo wierzą, specjalnie jeśli żyją na północy, tańcami, przedstawieniami, wygłupami i śmiechem.
Spakowaliśmy walizki i następnego popołudnia wyjechaliśmy ku prowincji Misiones, Puerto Iguazu- do wodospadów.
Dotarliśmy rano, jak zwykle zmęczeni i pogniecieni po nocy w autokarze, ale za to w zupełnie innej bardziej interesującej scenarii. Oto właśnie jak sobie wyobrażałam północ; duże rzeki, dżungla, upał, interesujące zwierzęta itd. I tak właśnie jest w Iguazu. Pozwolili nam wysiąść by zrobiś troche zdjęć rzece Parana, która właśnie tworzy wodospady, które cały świat przyjeżdża zobaczyć. Potem hotel, basen, szukanie restauracji otwarte w godzinach sjesty i lody, w takiej właśnie kolejności. Lodziarnie w Argentynie są niesamowite, każda szanująca się lodziarnia musi mieć przynajmniej 5 wariacji smaku czekoladowego i 5 rożnych smaków dulce du leche. Niebo w gębie, nie można się oprzeć (nie żebym próbowała). Basen basen basen basen prysznic, wycieczka.
Super duper duże drzewa. |
Wodospady w Iguazu, bez problemu najbardziej impresjonująca część wycieczki i gwóźdź programu. A także jeden z upalniej szych i męczących dni. Trudno mi to opisać, cały dzień spędziliśmy na chodzeniu po Parku narodowym Iguazy i zachwycaniu się nad piękne tego miejsca. Pierwsze wrażenie: Dużo dużo ludzi. Absolutnie tłumy, i trudno się dziwić. Wbrew pozorom tyle ludzi nie przeszkada, bo to nie jest jeden wodospad, tylko parędziesiąt kilometrów oznakowanego szlaku, więc ludzi jest dużo w punktach turystycznych (aka, restauracjach) i przy głównych wodospadach.
Tuż po wejściu do lasu, znaczy dżungli, naszą uwagę przyciągnęły dziwne zwierządka, troche większe od kota, lecz niższe o krótkich łapach długim nosie i puchatym ogonie. Bardzo osobliwe, bo przypominały mieszankę borsuka z oposem i małpą, ale dość przyjazne i nie bojące się turystów, było ich całe gromy, także szczeniaków.
-----Godziny zwiedzania wodospadów-------
Uwieżcie mi na słowo, zdjęcia nie oddają tego co oczy widzą, a i tak są impresonujące.
Byliśmy też na łodzi, na dole tuż pod samymi wodospadami, niesłychana zabawa-wszyscy wróciliśmy przemoczeni do suchej nitki, ale tego właśie pragnęliśmy najbardziej w tym upale. Poza tym wszystko oprócz butów sushy się w mig, w tym słońcu.
Emm, nie wiem jak to przekręcić, dziwnie się wkleiło |
Potem jedzenie, empanady oczywiście. I wyruszyliśmy do gwoździa z gwoździa programu: Garganta del diablo- gardziel diabła. Szeregu największych wodospadów, gdzie zawsze jest naprawdę dużo ludzi. Do tego punktu prowadzi kilkaset metrów pomostu nad szerokimi rzekami, a sam punkt widokowy ustawiony jest tak bardzo na krawędzi, że ma się uczucie bycia otoczonym 360 stopni przez potężnie spadające wody. NIESAMOWITE.
I to dopiero 4 dni!
-----------------------Uwaga uwaga---------------------
Jakby ktoś chciał zobaczyć więcej zdjęć z wodospadów, to zapraszam na mój kanał na Flickr oto link:
http://www.flickr.com/photos/w-argentynie