sobota, 21 stycznia 2012

Necochea!

To dzisiaj, zgodnie z planem przyszło mi opowiedzieć trochę o morzu :)
Nie zapowiadałam tego, bo sama nie wiedziałam, że jedziemy nad morze. Jakoś nikt nie czuł potrzeby powiadomienia mnie, dowiedziałam się dzień wcześniej. Ogólnie, to cały czas zadaje im te same pytania:
Co się dzieje? Co się stało? Co będziemy robić? Gdzie idziemy? Idziemy teraz? Kiedy? Już?
No ale trudno, bywa.

















Mieszkalismy (Jorje, H-mama, Milagros i ja) w apartamencie jakiegos krewnego, niecale dwie ulice od morza i jakoze Mili zapowiedziala, ze chce sie opalic jak najbardziej jak sie da, to poranki (tzn. od jedenastej do drugiej) spedzalysmy na plazy, jeszcze pustej, bo poza sezonem. W porownaniu z rzeka w Entre Rios, woda byla lodowata, a plaza bez szansy na jakiekolwiek zrodlo cienia. O sloncu, to chyba nie musze wyjasniac ze bylo niesamowicie prazace.  Nie jestam zbytnia wielbicielka opalania, wiec wiekszosc czasu na plazy spedzalam czytajac ksiazke. Jedyna ksiazke po angielsku, jaka udalo mi sie znalesc w Necochei. Nie zebym narzekala, widoki byly naprawde piekne.


Dwa razy z siostra poszlysmy do kina wieczorem, jak juz nam sie znudzilo chodzenie po centrum (bo znowu nie jest to centrum takie wielkie), na año nuevo i amanecer, jakby to kogos obchodzilo, a i jeszcze jedna rzecz, za ktora kocham argentyne, maja slodki popcorn- tak jak w Angli, a ktory ja osobiscie uwielbiam. To byl moj drugi raz na 'Zmierzchu', i znowu, nie jestem taka wielka fanka, ale nie narzekam, bo tym razem bylo po angielsku z napisami nie z dubbingiem, wiec sobie pouzupelnialam niezrozumiale elementy :) W calym miescie bylo czuc nadchodzace swieta, chociaz inaczej niz w Polsce. Zamiast sniegu byl upal, zamiast choinek, udekorowane palmy, zamiast koled 'Los Wachiturros'* Dosc duza roznica. Ja od pazdziernika (bo wtedy tez pojawily sie dekoracje swiateczne) prychalam i zasmiewalam sie jak tylko przechodzilam kolo dekoracji swiatecznych, bo wydawalo mi sie to wszystko takie surrealistyczne i nieswiateczne: plastikowe choiknki i cala ta atmosfera wakacji.
 *Zrobie kiedys post o muzyce, bo to dosc ciekawy temat

Palma ze swiatecznymi lampkami

No, ale wracajac do Necochei, jednego upalnego dnia pojechalismy do mini-zoo, nie wiem dlaczego, ale pojechalismy. Dla mnie najwieksza atrakcja okazala sie byc duza plastikowa nadmuchywana kula plywajaca sobie na wodzie. Oczywiscie nie moglam sie powstrzymac i zaraz zaciagnelam siostre, bysmy sprobowaly (zreszta nie bylo to wcale takie drogie). Wcael tez nie jest to takie latwe jak sie wydaje, nie dosc, ze nie ma czego sie przytrzymac, to czlowiek strasznie sie szybko meczy, i po 10 minutach zaczyna brakowac w kuli tlenu. W kazdym badz razie troche zabawy bylo :D











Oprocz tego innego popoludnia pojechalismy na port szukac sloni morskich, znalezlismy je po jakims czasie, ale zaczelo padac. Ja wytrwale robilam zdjecia, w efekcie calkowicie przemoklam. Ale zdjecie jest :)




Ostatniego wieczoru poszlismy na spacer do miejsca, ktore do zludzenia przypominalo mi ... mazury. Nie bylo moze jezior, ale podobne drewniane domki, spokojny las i atmosfera. Podczas spaceru natknelismy sie na grupke Gauchow (Pamietacie?, argentynscy cowboye) i namowilismy ich by zoorganizowali dla nas cabalgate (wyjazd w teren na koniu). Bylo bardzo malowniczo, bo akurat zmierzchalo i pojechalismy na plaze, na teren. Szkoda tylko, ze sie okazalo ze moja siostra, wbrew temu co mowila, wcale nie umiala jezdzic konno. Co wiecej bala sie koni.


Mazury w argentynie


Poniewaz nie chce konczyc na notce, ze moja siostra nie umie konno jezdzic, a jednak chce juz skoncyc (ide z dziewczynami do centrun) powiem, ze postaram sie napisac cos nowego w miare szybko, teraz jak juz mam internet. Starac sie  zawsze mozna. A tymczasem ide korzystac z zycia :D