czwartek, 29 grudnia 2011

Entre Rios, Calor Calor Calor!!!


Strasznie dlugo mnie nie bylo, tak tak wiem. Przyczyna jest dosc prosta: brak internetu i sily wlasnej

Poniewaz mam jakies 3-4 zalegle posty do napisanie, postanowilam zrobic to tak:
Dzisiaj napisze troche o wycieczce na polnoc,
Mañana (nie mylic z jutrem!) napisze o wyjezdzie nad morze
Potem, kiedy czas pozwoli opisze Boze narodzenie
Kiedys w dalszej przyszlosci napisze o tornadzie o ktorym wspomnialam, ze  zaatakowal moje miasteczko (to bylo przed wyjazdem, caly szmat czasu temu)
A po tem bede sie lenic, az znowu sie zdarzy cos ciekawego :) niedoczekanie

Szostego grudnia, po lekkim problemie z paszportem wsiadlam z siostra Ana do autobusu do La Platy celem dojechania do Entre Rios gdzie mieszka druga polowa mojej host rodziny (mama i siostra). Problemik z paszportem byl taki, ze go nie mialam, bo rotary w celu ´popilnowania' zabral mi oba (brytyjski i polski) W zwiazku z czym pojechalysmy na dworzec autobusowy i ... wrocilysmy. Okazalo sie ze do kupienia biletu niezbedny jest dokument, co z kolei poskutkowalo w przegapieniu autokaru i licznych telefonach do rotary, ktozy w swojej gorliwej opiekunczosci wspomniane paszporty zgubili.
Po znalezieniu i odebraniu wersji brytyjskie, cztery godziny pozniej udalo nam sie wreszcie zlapac autobus nocny i dotrzec do La Platy cos kolo szostej rano
Przez kolejne trzy dni tam spedzone doszczetnie zdarlam sobie nogi poznawajac la plate z perspektywy studenckiej: na pieszo. Poznalam miasto, powiedzmy, bardziej niz bym sobie tego zyczyla przemierzajac od godziny pierwszej po poludniu do dziewiatej wieczorem dlugie kilometry chodnikow. Dobra strona tego bylo, ze zobaczylam rzeczy, ktorych wczesniejszym razem nie mialam czasu zauwarzyc, np. to, ze La plata to jedno z nielicznych pozostalych mias ktore uzywa koni do pracy. I to w cale nie dla turyzmu. Otoz wieczorem zprzega sie konie by za pomoca nich wywozic liczne smiecie z miasta
wieczorem zprzega sie konie by za pomoca nich wywozic liczne smiecie z miasta. Moze to nie zabrzmiec zbyt (BRAKUJE SLOWA) ale argentynczycy okropnie kochaja swoje konie, sa one powoden do dumy, a jednoczesnie nawet te pracujace nie maja specjalnych powodow do narzekan, sa zadbane, podkute w cale sie ich nie przepracowywuje, gdyz najczesciej kon nalezy do samego dorozkaza (smieciarza?) wiec przepracowywuje tylko tyle, ile sam wlasciciel. Mozna by powiedziec ze mniej, gdy wlasciciel ma ponad jednego konia. 
W tym samym czasie utrzymanie koni jest o wiele prostrze niz w europie. Nie trzeba miec hekterow ogrodow, lub wykupiony boks w stajni, wystaczy... mieszkac blisko parku. Lub jakiejkolwiek wiekszej populacji trawy. Mozna by powiedziec, ze mottem Argentynczykow jest 'nie ma problemu' 

W tym samym czasie utrzymanie koni jest o wiele prostrze niz w europie. Nie trzeba miec hekterow ogrodow, lub wykupiony boks w stajni, wystaczy... mieszkac blisko parku. Lub jakiejkolwiek wiekszej populacji trawy. Mozna by powiedziec, ze mottem Argentynczykow jest 'nie ma problemu' , co nie tylko nieslychanie umila i upraszcza zycie ale takze powoduje, ze na przyklad nikt nie protestuje, gdy w parku, miejscu publicznym swobodnie pasa sie zwierzeta. Od koni i kucykow poczynajac a na owcach i psach konczac. Jak dla mnie jest to nadal troche surrealistyczne, przechadzanie sie w parku w towarzystwie calej ferajny, ale dla nich to naturale. Ciekawe co by powiedzieli Polacy, gdyby np. w ogrodach saskich, lub w lazienkach towazystwo nagle zaczelo wypuszczac swoje bydlo. Dla boga, przeciez w Polsce nawet psow ze smyczy nie wolna sposzczac, a lazienkach ludziom po trawie chodzic nie wolno!
No ale odeszlam od tematu
w takim tempie nigdy nie skoncze pisac

Po trzech dniach wsiadlysmy (ja Ana i Maria ktora dolaczyla w la placie) do autobusu do Buenos Aires. Tak, do Buenos, bo autobus do Entre Rios przegapilysmy (patrz post w ktorym opisoje luzne poczucie czasu Argentynczykow. Ja bylam gotowa na czas, como siempre) 

Pare odkrytych zakatkow La Platy





No i tak, po przesiadce w Buenos dojechalysmy do Concepcion Del Urugwaj, mista gdzie zyje druga polowa mojej rodziny.

Wlasnie, powinnam opisac drzewo genealogiczne rodzinki, bo to troche  skomplikowane. Otoz

Nie mam zielonego pojecia jak sie do tego zabrac.

Ale,

Oto, moi oficjalni host rodzice:
               Mirta                 Roberto

Mirta+Roberto
Maja dzieci
\Maria(20) Ana(18) Paula(17, w Belgi)\
I tu sie komplikuje, b osa rozwiedzieni i Mirta zyje z Jorje, a Roberto sam, ale wczesniej zyl z Edurne.
Tylko ze Jorje i Edurne rownierz maja dzieci z poprzedniego malzenstwa wiec:

Mirta+Jorje maja Milagros(15)
Jorje + ktos maja dwoch innych synow (30, 28)
Roberto +Edurne maja Pilar (11) a
Edurne + ktos maja Balbino(22) i Milargos (20?)
I chyba na tym sie konczy

W Concepcion D. U. mieszka Mirta, Jorje i Milagros

Teraz cos o miescie, graniczy rzeka z Urugwajem i wlasciwie slowa ktore by najlepiej opisaly sytuacje to: Upaly, plaza, komary, upaly, slonce, palmy, upaly.
W zwiazku z tymi cechami miasteczka wiekszosc czasu spedzilismy nad rzeka, na plazowaniu i kapaniu sie w wodzie cieplej jak zupa. Oprocz tego, sporo czasu spedzilam poznajac licznych krewnych zyjacych w okolic. Troche trudno mi to wszystko opisac szczegolowo dzien po dniu, bo wszystko mi sie zlalo w jedna calosc, tymbardziej, ze wlasciwie nie takiego nie dobilismy- siedzielismy na plazy wiekszosc czasu.





Z tych bardziej aktywnych dni, to pojechalismy raz dwie godziny drogi do parku narodowego slynacego z niezliczonej liczby palm. Widoki byly zeczywiscie zachwycajace, ale niestety nie moglam sie nimi rozkoszowac, bo akurat tego dnia niesamowicie mocne slonce odbilo sie troche na moim zdrowiu i spedzilam caly dzien kwiczac i jeczac z powodu bolu wszystkiego. Od glowy zaczynajac, a konczac na brzuchu, kregoslupie i wszystkich stawach. Na szczescie przeszlo mi dzien pozniej. Slonce i wysokie temperatury dopadly mnie nie zwarzywszy, ze zawsze siedzialam w cieniu, pod gruba warstwa kremu do opalania.
Park narodowy El Palmar



Jak juz doszlam do siebie, spedzalam czas lazac po miescie, porcie,i okolicy. Z ciekawszych wydarzen, to pewnego dnia pojechalismy do Urugwaju. Uwaga uwaga: na... troche ponad minute. Przekroczylismy most, stanelismy i wrocilismy. To byla moja najktotsza w zyciu wycieczka do innego kraju, a zrobilismy to bardziej dla zartu niz w celu turystycznym(nie moglismy zostac dluzej bez paszportow) i by zobaczyc jak wyglada rzeka z drugiej strony (tak samo).

Tego samego dnia zobaczylismy Colon, kolejne z licznych tutaj malych miastaczek utrzymujacych sie z letnich turystow z calej Argentyny, ktorzy co roku przyjezdzaja na krotki pobyt nad rzeka. W tym miejscy po raz kolejny argentyna skojarzyla mi sie troch z grecja. Moze to te wszechobecne palmy, albo climat, plaze, ciasne ulice zapchane straganami z pamiatkami,lodki w porcie, ale cos w atmosferze Colon przypadlo mi do gustu. Mimo to, w tak tlocznym miejscu zrezygnowalam z robienia zdjec.

Tutaj wstawiam czesc maila ktorego wyslalam dziadkowi, i w ktorym opisuje wrazenia jakie na mnie zrobili mieszkajacy tu ludzie:

'Moja rodzina mieszka w starym domuku w miescie Conception del urugwaj. Nikt tu nie est szczegolnie bogaty, wszyscy zyja skromnie (np. utrzymuja sie z prowadzenia wlasnego kiosku czy dostarczaniu uslug fryzjerskich) , ale mimo kiepskiej sytuacji finansowej zyja pelnia zycia i potrafia cieszyc sie z najprostrzych rzeczy wiec sa szczesliwi. Zupelnie inaczej to wyglada niz w europie, gdzie jak tylko troche cos sie pogorszy od razu wszyscy tona w zalu i kwicza. Tutej jezeli ma sie jeszcze pieniadze na Asado (mieso-przysmak w Arg.) to jest dobrze, bo oznacza to, ze mozna zrobic grilla, zaprosic przyjaciol i rodzine i sie dobrze bawic. Oni przywiazuja wieksza wartosc do relacji miedzy ludzmi niz do posiadania rzeczy materialnych, i jest to o wiele zdrowszy stosunek do zycia.'

To prawda, zyja pelnia szczescia i najwiecej radosci sprawia in bycie posrod innych ludzi, przekonalam sie do tego kiedy poszlismy do babci moich siostr na obiad. Mieszkaja (h-wujek, dziadek i babcia) w jednym sredniej wielkosci pokoju, ktory jednoszesnie sluzy za kuchnie, na tylach kiosku, ze ktorego prowadzienia sie utrzymuja. W Polsce bylby to skraj biedy, tutaj, nie jest to problem, przeciez nawet gdyby mieli wilki palac, najszczesliwsi bedza w towazystwie innych, nie mebli. 

Na temat palacow i mebli, to jako ze jestem z Europy moja rodzina stwierdzila, ze na pewno mnie zainteresuje maly palacyk w okolicach i jeden z niewielu w ogole powstalych w Argentynie. Takze 'Bardzo stary' jak na ich standarty, czyli majacy jakies 200 lat. :P Drobna rada: Nie probujcie obcokrajowca pokazywac cos, co moze tutaj jest wyjatkowe, ale tam, u nich jest normalne, lub wieksze, lepsze. To tak, jakby Kanadyjczykow, Argentynczykow zaprowadzic do wodogrzmotow mickiewicza i oczekiwac, ze beda sie zachwycac.
Mnie najbardziej rozsmieszylo sposob w jaki mowili o tym dworku, jakby to byla istna perelka i zabytek kultury i piekna. A tymczasem jakos nie specjalnie zrobilo to na mnie wrazenia, przeciez w Europie, palacykow mamy do groma, starszych i piekniejszych.
Zeby byc sprawiedliwym, musze przyznac, ze ma ono troche historycznej wartosci, jako dawna rezydencja generala Justa Jose de Urquizy. Bochatera narodowego ktory przyczynil sie do obalenia dyktatora de Rosasa

Jeszcze jedna rzecz typowa dla polnocnego wschodu: Wprost nalogowa milosc do Mate. Pisalam juz ze jest to energetyzujacy napoj, bez ktorego zaden Argentynczyk nie ruszy sie do parku. Normalnie (aka, tutaj w Olavarrii) pije sie go 2-3 razy dziennie. W Entre Rios 4-8 razy dziennie. Podczas gotowania, w samochodzie, z przyjaciolmi, podczas ogladania telewizji, na plazy, w parku w miescie, na sniadanie, obiad kolacje, przed dyskoteka i w wolnym czasie miedzy tymi czynnosciami. Wczesniej mowilam, ze pije sie Yerbe (to z czego sie robi mate) na cieplo z lub bez cukru. W takich upalach jednak jak te ktore tu zastalam, istnieje tez inny sposob picia Yerby: Na zimno. Czyli yerba z sokiem owocowym, lodem mieto i cytryna, ta wariacja nosi nazwe Tereré. Jak dla mnie, nie ma roznicy, jest tak samo ochydne jak zwykle. Marnotractwo soku. 

No i na takiej notce zakoncze ten dlugasny wpis na razie.

A, jutro wracam do Entre Rios, jakkolwiek niechetnie (mialam plany na sylwestra tutaj) to jednak problemy z wiza zmuszaja mnie do przekroczenia granicy, a jednak Urugwaj jest najblizej. Nie wiem wiec kiedy bede mogla znowu napisac, lecz postaram sie jaknajszybciej. Bardzo bym chciala pisac czesciej, ale po prostu nie mam do tego warunkow.
Wstawiam wiec wiecej zdjec z wyjazdu, byscie mogli sobie powyobrazac ze tez tu jestescie i umieracie nie z zimna, lecz z goraca. :)






O, to, moje drogie dzieci, jest Urugwaj









Juz niedlugo (mam nadzieje) Przygody Savy nad morzem

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Poludnie: Rio negro, upaly i gory




Nalezy wam sie ladny dlugi opis moich licznych poczynan, 


Nie mam jednak czasu, wiec dostaniecie normalny wpis ;)

 Otoz, ostatnim razem pisalam, ze wybieram sie na krotka wycieczke wraz z rodzina tzn; H-tata i siostra Pilar. Pojechalismy na cztery dni do h-dziadka do innej prowincji, lezacej ponad osiem godzin podrozy na poludnie od mojego miasta i slynacej zarowno z gor i widokow jak i produkcji jablek i gruszek dla calego kraju. Prowincja Rio Negro. Tyle sie dzialo, ze na mysl o tym ze mialabym to wszystko opisac odwlekalam napisanie tego posta. Oczywiscie nie pomaga tez fakt, iz jak tylko probuje zaladowac zdjecia na ten 'rodzinny' komputer to wszystko od razu sie psuje, zacina i pomysl bierze w leb. To samo dzieje sie jak probuje zadzwonic do kogos na skypie. (Ps. OLKA: podaj mi prosze twoj adres i skype! nie rozmawialam z toba od ponad dwoch miesiecy!!!) 



Do tematu, nasza podroz do Allen (czyt. Aszen) nie byla az tak gladka, jak moglabym miec nadzieje; wyruszylismy z tradycyjnym czterogodzinnym opoznieniem (czyli wstalam i spakowalam sie pol godziny przed ustalonym czasem wyjazdu, tylko by sie zorientowac, ze wszyscy jeszcze spia) i oprocz tego, po ponad szesciu godzinach w samochodzie zmuszeni bylismy sie zatrzymac, bo pekla opona (dzien wczesniej samochod byl na przegladzie w warsztacie). Jakoze nikt tutaj nie wozi ze soba zapasowej opony, a moj h-tata jest chyba idealnym przykladem stereotypowego argentynczyka, musielismy przenocowac w motelu, co same w sobie nie bylo zbyt eventful, oprocz tego, ze spalam z ponad centymetrowa warstwa komarow pod sufitem. Sama naprawa potrwala trzy minuty


Po dojechaniu poznalam kolejnego h-dziadka, dosc ekscentycznego starszego pana, ktorego bardzo tudno bylo zrozumiec, bo mowil wszystko bardzo szybko, mamroczac bez przerwy miedzy slowami.
Poszlismy nad rzeke,te wlasnie, po ktorej prowincja zawdziecza swoja nazwe, rio negro. Rzeka byla wystarczajaco plytka, by moc sie w niej spokojnie kapac, pogodza rowniez piekna, jak zawsze. Kapiac sie nad rzeka spedzilismy dwa popoludnia, nocami chodzac do znajomych na Asado :) 


konie, pasace sie wolno nad brzegiem rzeki

Na tle gor :)



Asado, Asado :) Na mysl o asadzie zaczynam sie slinic gorzej niz Frodo ;)  (moj pies w polsce)


Rano ktoregos dnia (rano, czyli o pierwszej) pojechalismy do jednego z wiekszych miast w prowincji na zakupy, na mnie najwieksze wrazenie zrobilo zobaczenie miasta z wysokosci pobliskiej gory, gdyz cale niebo bylo jednolicie SZARE. Nie  z powodu smogu, lecz na skutek aktywnego wulkanu, niedaleko. Widoki z gory naprawde niesamowite.



 Ostatniego dnia pojechalismy do OGROMNEGO sztucznego jeziora, godzine jazdy od domu. Odbywal sie tam wyscig 21km, w ktorym bral udzial kolego mojego h-taty, u ktorego zatrzymalismy sie na obiad pierwszego dnia. Po zakaczeniu wyscigu na plazy zrobilo sie prawie pusto, nie to co w polsce nad baltykiem. Takze temperatura jest lepsza niz w polsce. Nie nazekam ogolnie. :D
znajomy h-taaty to ten najbardziej po lewej


Jezioro, sliczne jak wszystko tutaj



Taki sobie widok z okna samochodu
.

 Ostatniego wieczoru z kolei, pojechalismy na kolejne asado do kolegi-gaucha rodziny. Kon, koty, pies, asado i jestem w siodmym niebie ;)
 Po jedzeniu jadzda konna na oklep, po ciemku bez butow :)
Gaucho-Kon!!







 Napisalabym wiecej, bo na razie udalo mi sie jedynie z lekka opisac ta wycieczke, ale spiesze sie, wyruszam za godzine na polnoc tym razem. Obecnie probuje spakowac sie na dwa tygodnie w samolotowa podreczna  walizke. Napisze troche o moim codziennym zyciu i o tornadzie, ktore opetalo Olavarrie pare dni temu jak bede miala czas :) 


Pare wiecej zdjec z wyjazdu. Nic tak bardzo nie integruje jak wspolne nudzenie sie i wyglupianie ;)