niedziela, 23 października 2011

Kultura: Miss 15

W piatek spotkal mnie nie maly zaszczyt, bo zostalam zaproszona na urodziny siostry kolezanki. I to nie byle jakie urodziny, bo 15- w argentynie najwazniejsze urodziny, czesto obchodzone huczniej niz nasze osiemnastki. 

Tak oto, w piatek pol godziny po tangu znalazlam sie w sukience, obcasach i z tortem bezowym (ktore upieklam) w reku przed wejsciem na wynajeta sale.

Slyszalam wczesniej wiele roznych historii o pietnastkach i ze wszystkich wynikalo, ze to naprawde duza sprawa, najwazniejsze urodziny w zyciu Argentynek. Po tych opowiesciach mialam dosc wygorowane oczekiwania i bylam mocno zaintrygowana.

Nie zostalam zawiedziona. Weszlam na sale i... zatkalo mnie. Wielkie pomieszczenie z niezliczonymi stolami, balonami kelnerami i dekoracjami, wszystko utrzymane w czerono-czarnych kolorach (ulubionych solenizatki- Antonelli). Bywalam w Polsce na wielu weselach, ale to przewyzszalo wszystko. Malo brakowalo a bym beze upuscila.
Zatkalo mnie. 10 takich stolow + stol glowny dla solenizantki i przyjaciol 
Sprobuje opisac przebieg wydazen, ok, od poczatku:
15 urodziny to, mieszanka zarowno tradycji jak i mlodziezowego widzi-misie. Okazja by spelnily sie najskrytsze mazenia solenizantki, okazja by po raz pierwszy zalozyc sukienke szyta tylko dla niej. I wreszcie okazja by zrobic jak najwieksze przyjecie jakie sie da. Lub wyjechac na wakacje do disneylandu w usa (jak sie dowiedzialam, takze dosc popularny pomysl). W przypadku przyjecia nie brakuje tez jednak bogatych i szczegolowych tradycji.

Jakie szpile :O
A sukienka sliczna, ale, jak mi powiedziano, skromna
Na poczatku czternascie najblizszych przyjaciol staje w szeregu po dwoch stronach wejscia, kazdy z czerwona roza w reku. Troche musieli poczekac, bo solenizantka spoznila sie dobre pietnascie minut. Jak sie zdazylam przekonac, spoznianie sie rowniez jest tradycyjnym zachowanie dla Argentynczykow. Jak juz sie solenizantka pojawila, prowadzona przez ojca przez korytaz (coraz bardziej mi to zaczelo przypominac slub), do kazdego z tych osob podeszla, usciskiwala, i brala roze, tak, ze z kazda, przywitana osoba, jej bukiecik sie powiekszal. 
Na koncu tej procesji czekala mama Antonelli z ostatnia roza do kompletu. 
Antonella i jej mama.
 Po tym wszystkim nastepowalo duzo klaskania spiewania. Oraz duzo skladania zyczen i usciskow.
I jedzenia. Do jedzenia oczywiscie asado i deser z dulce du leche (a coz by innego?) Kolejna tura klaskania i spiewania sto lat po hiszpansku. Za chwile tance.
Zgodnie z tradycja pierwsza tanczy solenizantka z ojcem (znowu, podowienstwo do slubu). Nastepnie kazdy z czternastu przyjaciol prosi panne do tanca. Pod konie tanczyli juz wszyscy

Kolezanka i siostra jubilatki z tata.







z sufitu spadaly balony i banki.
 Tance zostaly przerwane dopiero pare godzin pozniej, by puscic pokaz slajdow ze zdjeciami Antonelli od urodzenia do pietnastego roku zycia. Znowu oklaski, tance itp. A pozniej musialam isc do domu (o 3:30). H-tata bardzo milo postanowil mnie przywiezc do domu (mimo zapewnien, ze moge wziasc taksowke) wiec nie chcialam za dlugo pozbawiac rodzine snu.

Kiepskie zdjecie, ale jedyne ze mna.
Tortow sie nie doczekalam, byly przewidziane na godzine czwarta trzydziesci. Ale wiem, (bo zerknelam do kuchni) ze razem z miom bylo ich osiem, w tym jeden glowny, ktory mial trzy pietra. Wpadne pozniej do domu Saidy i Antonelli, moze cos zostalo.


Wrocilam do domu zmeczona, ale szczesliwa.

niedziela, 16 października 2011

Trochę o kulturze: Jedzenie


Najpierw, pragnę wszystkim matkom serdecznie życzyć wszystkiego najlepszego z okazji argentyńskiego dnia matki!
  ***
To chyba będzie ten obiecany wpis o kulturze argentyny. Mówię chyba, bo nigdy nie wiem co z tego mojego pisania wyjdzie dopóki nie skończę.
No więc.
O to może powiem coś o jedzeniu, bo jadłam dzisiaj dość typowe dla Argentyny danie: Asado. W Argentynie kochają wołowinę i właściwie bez przerwy ją jedzą. Ja sama raczej wolę warzywa od mięsa, ale musze przyznać, że mięso tu mają wyśmienite. A asado, to najlepsze mięso możliwe, i niezwykły rarytas w Argentynie. Danie składa się z całych kilogramów wołowiny, żeberek, przyprawionych i grillowanych, prawdziwa pychota. Nawet ja- niestrudzona pożeracza warzyw jestem w stanie docenić asado.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy się zorientowałam że mają tu coś na wzór pierogów. Nazywa się enpanadas i jest dwa-trzy razy większe od normalnego pieroga, i zrobione z czegoś jak ciasto francuskie. w środku jest albo ser z szynką, mięso mielone lub kurczak.
Enpanadas, czyli pierogi po argentyńsku.
Poza tym, kochają słodycze (tak jak ja :D ) to musi być niezły biznes tutaj, otworzyć cukiernie, albo piekarnię. Na śniadanie jedzą (jemy) tylko i wyłącznie słodkie rzeczy: bułeczki, kakao, palmiery oraz Dulce de leche, czyli w tłumaczeniu słodkie mleko, czyli coś na wzór kajmaku. Tutaj wszystko co słodkie je się z dulce de leche, albo o smaku dulce de leche. Pychotki pychotki, same pychotki. 
Jest jedna rzecz, którą nie lubię, nazywa się Mate i est coś jakby tradycyjną herbatą, którą się zaparza w jednym kubku i podaje na około. Pije się przez słomkę z filtrem, żeby nie nie wypić przez przypadek fusów. Smaku nie sposób opisać, ale jest bardzo mocny i niesmaczny. Mate tutaj piją absolutnie wszyscy. Jeśli ktoś z domu wychodzi, to każdy bierze termos z wodą i woreczek z yerbą (czyt.szerbą). Jak się rozejrzeć po parku, to każdy ma ze sobą termos.
Kochana h-siostra Pillar i mate
  ***
O Polsce to oni nie wiedzą zbyt dużo. Po licznych rozmowach z różnymi ludźmi zdążyłam się zorientować jak się sprawa miewa. Otóż: Starsze pokolenie jak słyszy ‘Polska’ To myśli ‘Jan Paweł II’, młodsze kojarzy Pudzianowskiego i Podolskiego. O Polańskim też słyszeli, ale są przekonani, że jest z Rosji. Fakt, że w Polsce, mówi się po polsku, był dla wszystkich wielką nowością. Przez pierwsze parę dni w szkole musiałam wszystkim czytać fragmenty z polskich książek, bo nie dawali mi spokoju. No i ogólnie to jeszcze z rozmów by wynikało, że Polska jest krajem z nikąd, tzn. mają wiele teorii co do położenia geograficznego mojego kraju. Słyszałam wersje takie jak np. Polska jest w Azji, w Rosji, jest gdzieś koło koła podbiegunowego (i wiecznie pada śnieg). A Warszawa to osobne państwo (rozmowa: Jesteś z Warszawy? A ja myślałam, że z Polski). Zaczęłam na stałe nosić ze sobą pocztówkę z panoramą Warszawy, by udowadniać im, że Warszawa to nie wieś. Nie wszyscy są oczywiście tacy niedouczeni, jednak większość rozmów na ten temat jest bardzo śmieszna.
Asado
   ***
Na szczęście mam taką jedną zaletę, że dość szybko się przyzwyczajam i szybko odnajduje się w nowych sytuacjach. Na nieszczęście mam jednak problemy żeby przystosowac się do dwoch zwyczajow Argentyńczyków:
Zwyczaj numer 1) Chodzenie po domu w butach. Niby takie proste: nie zdejmować butów w domu Jednak ja najbardziej kocham chodzić na bosaka nawet na dworze, wiec chodzenie w butach po domu jest jakąś prawdziwa mordęgą dla mnie. Jak musza pachniec ich buty, skoro nigdy nie daja stopą odpocząć?*  Tak więc przez pierwszy tydzień uparcie zdejmowałam buty po wejściu do domu, (co bardzo dziwiło moją h-rodzinę) Musicie jednak wiedzieć, że wieczorem w domu robi się naprawdę zimno, a podłoga w znacznej części jest kamienna. Tak więc przez pierwszy tydzień równie uparcie marzły mi stopy. Jeszcze na dodatek nie wiem czemu, ale tutaj, w Argentynie nie istnieje coś takiego jak nie śliska podłoga. W butach to się można tutaj zabić. Naprawdę. tu jest tak ślisko, że można by było na łyżwach jeździć. 
 * Nie, nie jestem na tyle ciekawa, żeby sprawdzić.

Nie przestaję jednak dziwić Argentyńczyków. „Nie dość, że ta dziwaczka (ja) cały czas próbuje sobie pobrudzić skarpetki, to jeszcze jakaś anorektyczna jest i nie je kolacji”. A oto powód:
(czyli zwyczaj numer 2) Oni jedzą kolację między  godziną 22-23.00 wieczorem. O tej godzinie w ogóle nie jestem głodna! Co więcej, o tej godzinie najchętniej bym już leżała w łóżku, bo szkola zaczyna się o 7:30 (a i tak nie zasypianie na lekcjach jest wystarczająco trudnym zadaniem bez dodatkowego niewyspania), Argentyńczycy jednak o tej porze szczęśliwie pałaszują sobie całkiem sporą kolację. Dla nich to normalne. Mnie to ciągle zaskakuje.
  ***
Co mnie też wkurza, i to dość mocno, to to, że moja rodzina wszystko mi mówi z pięciominutowym wyprzedzeniem. I nigdy nie pytają się mnie o zdanie. Wczoraj na przykład powiedzieli mi (h-tata i siostra) że mam się spakować, bo nocować będę w domu tejże siostry, a za parę minut mają być już na obiedzie. Zero pytania, zero czasu na jakiekolwiek pakowanie i zero wyjaśnienia dlaczego. I tak jest właściwie zawsze. Nie mam zielonego pojęcia kiedy,  gdzie i na ile czasu zaplanują kolejne wyjście (o ile w ogóle umieją planować). Ej może to ja jestem dziwna, ale to niedoinformowanie mnie wykańcza.
  
Nie wszystko jest jednak złe, i chociaż chwilowo w takim właśnie nastroju jestem, to wczoraj byłam w lepszym. Właściwie pół godziny temu też byłam w lepszym nastroju, bo spałam (fiesta). Wczoraj minęły dwa tygodnie od mojego przybycia i, specjalnie czy nie (tego nie wiem) h-tata zabrał mnie i siostrę do tej samej restauracji w której zatrzymaliśmy dwa tygodnie temu się po drodze z lotniska. W każdym bądź razie wtedy sobie uświadomiłam, że nie chciałabym być w żadnym inny miejscu na ziemi i że jestem tutaj 100% szczęśliwa.
  ***
A propos  kultury, to w piątek miałam pierwszą lekcję tanga. Było genialnie! Wymieńcy mają zajęcia raz w tygodniu i są doskonałym pretekstem, żeby sobie pogadać, ale również sam taniec jest wystarczająco fajny.  Jako że jestem ostatnia, która tutaj przyjechała, to wszyscy mieli już  przedtem ok. 4-5 zajęć więc byłam trochę niepewna na początku. Szybko się jednak okazało, że to jest nie tylko łatwe, ale i strasznie fajne. 
  ***
Nie powinnam narzekać na moją rodzinę, w końcu każdy ma jakieś wady, a oni się przynajmniej starają. Przed moim przyjazdem pomalowali mi pokój, ostatnio mi kupili nowe zasłonki a niedawno jeszcze zamontowali moskitierę. A host-tata sam z siebie wczoraj zaczął załatwiać mi lekcje jazdy konnej. A poza tym wszyscy są bardzo mili, tylko troch nieogarnięci (bardziej niż ja- to możliwe?)
   ***
Ps. Ej dzisiaj się dowiedziałam, że mam jeszcze pół-host-brata który się nazywa Balbino. I jeszcze pół host-siostry w Buenos Aires. Muszę kiedyś opisać sytuację rodzinną, bo to skomplikowane.
Nie pisałam, ale w zeszłym tygodniu byłam na pokazie tradycyjnego zaganianiu koni i bydła. Niestety się zgubiliśmy po drodze więc zdążyliśmy jedynie na ostatni pokaz.


Ot taki sobie widoczek. Robi się coraz cieplej i coraz ładniej, ale nie chce was przygnębiać, bo u was jesień.

poniedziałek, 10 października 2011

fotki, fotki i jeszcze wiecej fotek

Pare osob narzekalo, ze malo zdjec, wiec wstawiam teaz tylko zdjecia: O prosze, po trzy z kazdego
Moja ulica. Wszystko jest takie stare i sliczne.

Cos co reguluje poziom wody, pod jedny z licznych mostow w parku
Garbus, jeden z moich ulubionych samochodow. Tu jest ich cale mnostwo, nie ma ulicy na ktorej nie stal by przynajmniej jeden taki.
 To teraz trzy fotki natury.

Wycieczka do 'lasu' Naszego lasu to to nie przypomina.

Aloesy, czy jak im tam.


 I trzy zdjecia z campingu:

W Argentynie maja swoja wlasna gre karciana, nazywa sie Truco i jest bardzo skomplikowana. Siostra probowala mnie nauczyc, ale  duzo nie zrozumialam, przekracza to moje zdolnosci jezykowe

Camping, camping, camping


 Teraz trzy fotki z Rotary:
Dwie kolezanki z wymiany
Tak to zie zaczelo...
... i tak to sie skonczylo.


niedziela, 9 października 2011

Camping, i sprawy pogodowe

Na poczatku krotko o tym co sie ze mna dzialo.
Otoz w srode, jak juz chyba wspomnialam wyjechalam na oboz. Z cala klasa pojechalismy na camping do miejscowosci niedaleko mojej ukochanej Olavarii. Bylo, jak zwykle ciekawie, zabawnie, milo i wyczerpujaco. Oraz bardziej niezwykle- zimno. Okropnie wietrznie i zimno. Gdy tu jechalam obiecywano mi upaly, krotkie spodenki, slonce i cieplo. A prawda jest taka, ze nigdy w zyciu tak nie zmarzlam jak wtedy na campingu. Zaluje, ze nie wzielam ze soba wiecej dlugich rekawow. Nie narzekajmy jednak, bo przezylam i, co wazniejsze dobrze sie bawilam.


 Ach widoczki widoczki

Pierwsze spotkanie rotary i moja marynarka juz zaczyna przypominac choinke bozonarodzeniowa
  *
Wczoraj z kolei, spedzilam jeden z najnudniejszych jak narazie dni na spotkaniu rotary, ktore trwalo: Uwaga, uwaga. od godziny 9.00 do 6.30. Dlugie godziny spedzone na sluchaniu slow, ktorych znaczenia i tak nie rozumiem. Uratowalo mnie jedynie to, ze przybylam tam nieco spozniona- czyli o dwunastej (odsypialam nieprzespane godziny na campingu). Byly tez na szczescie elementy ciekawsze, czyli spotykanie innych wymiencow i WYMIENIANIE PRZYPINEK. Moje nowe hobby. Naprawde. W polsce pomysl wydawal mi sie dziwny, glupi i traktowalam to jako zlo konieczne, teraz jednak, niepostrzezenie stalam sie dumna ze swojej kolekcji przypinek. Wroze sobie swietlana przyszlosc ozdoby swiatecznej. 
   *
Dzisiaj pada, wiec jakis wielkich planow nie mam. Na szczescie jutro jest swieto i nie musze isc do szkoly.
   *
Mialo byc krotko. No trudno, nie wyszlo.
   *
Sprawdzilam, statystyki i wyszlo, ze dzisiaj 21 osob weszlo na bloga, a wczoraj 34, mimo, ze nic nowego ostatnio nie pisalam. Bardzo milo mi sie zrobilo, Dziekuje!
   *
Od jakiegos czasu zbieram sie na to by napisac troche o tutejszej kulturze. Jednak w ciagu spedzonych tu dni tyle sie dzialo, ze po opisaniu swoich poczynian brakuje mi sily by napisac cokolwiek wiecej. Moze nastepnym razem.

wtorek, 4 października 2011

Pierwszy (i drugi) dzien w szkole

  Pare ´wymiencow´na urodzinach w niedziele. miedzy innymi ze stanow, niemczech austri finlandii i meksyku
 Los amigos z klasy, oraz pare osob ktorych nie kojarze, kourzy przylaczyli sie do zdjecia i ktorzy zapewne kiedys mi sie przedstawili.
jeden z wielu budynkow szkoly
Czesc wszystkim!
wiem, mialam napisac tego posta wczoraj, ale nie mialam wtedy fotek ze szkoly. oczprocz tego duzo sie dzialo, a poza tym to moj blog, moge robic co chce, pisac kiedy chce.
  *

Nadal utrzymuje, ze jest tu genialnie i nigdzie indziej nie chcialabym pojechac.

Pierwszy dzien w nowej szkole byl bardzo mily, ale tez troche meczacy. Argentynczycy sa bardzo towarzyscy , gadatliwi i ogolnie dosc glosni. tak wiec gdy tylko skonczyla sie pierwsza lekcja do klasy wpadl tlum osob i wszyscy zaczeli do mnie mowic (krzyczec) naraz po hiszpansku. i tak mniej wiecej przez caly dzien. Na szczescie  poznalam tez pare osob w klasie, ktore znaja angielski dosc dobrze wiec one tlumaczyly. Dodatkowo na pierwszy dzien przynioslam florentynki, ktoje okazaly sie byc wielkim przebojem. Slowo daje, ze rozmawialam juz chyba z kazdym w szkole. Teraz jak tylko wejde do szkoly musze powitac absolutnie kazdego. towazyszy temu pewna procedure: 
Argentynczycy maja taki zwyczaj, ze jak tylko kogos widza, nawet nieznajomego to natychmiast ida go obcalowac, (jak sie osoby nie zna to tymbardziej, tyczy sie to tez np. kasjerek w sklepach). Tu chba w ogole nigdy nie slyszeli o podawaniu sobie dloni. Jak jest wiecej osob, trwa to strasznie dlugo, bo trzeba wszystkich obejsc i powitac z osobna. Na poczatku mnie to wszystko dziwilo, ale teraz juz sie do tego przyzwyczajam. Tak mi to weszlo w nawyk, ze jak wroce do polski, bede probowala wszystkich obcych na dziendobry calowac. Oj niedobrze niedobrze.



Doskonale sie w szkole jednak odnalazlam i chetnie rozmawiam z ludzmi z klasy. Sporo wymiencow pisze o barierze jezykowej, ktora trzeba pokonac. nie zauwarzylam niczego takiego, chetnie wykorzystuje te pare slow na krzyz ktore znam. Dla mnie jedyna bariera jest (moj) brak znajosci jezyka (bagatelka nie ma co ;). Szybko sie jednak ucze, i chociaz czasami sie niecierpliwie i mam wrazenie, ze to wszystko jest na nic (np. wtedy gdy moi h-dziadkowie mowili o papiezu a ja myslalam ze chodzi im o moja rodzine i gdzie jezdzimy na narty) , to jednak nie da sie ukryc, ze coraz wiecej umiem. Moge np. przeprowadzic rozmowe ze swoja niezwykle gadatliwa jedenastoletnia siostra, Pilar. To prawda ze znaczna wiekszosc tych rozmow stanowia gesty na migi, ale i tak, to wiecej niz umialabym po francusku.  


Co do samych lekcji, to wyzwaniem jest tylko jezyk. Po polskij szkole mozna sie tu poczuc prawdziwym geniuszem, bo np. na fizyce przerabiaja prawa newtona (material 1 gim) a na matnie wstep do funkcji. O angielskim nie wspomne. Z humanistycznymi jest gorzej, po pierwszych 10 minutach historii stwierdzilam, ze ponioslam kleske w probie zrozumienia co mowi nauczycielka i przez nastepne 70 min ograniczylam sie do walki z sennoscia. to tez nie szlo mi najlepiej. Jezeli sadzicie ze lekcje w szkole sa nudne, to nie wiecie jak bardo sa  nudne lekcj ekiedy nie rozumiesz ani slowa.
  *
Z wymiencami tez sie dogaduje (nareszcie ktos kto mowi po angielsku) mam wrazenie ze jeszcze wszystkich nie poznalam. jak na razie spotkalam sie z nimi dwa razy : na urodzinach dziewczyny z wymiany i na dodatkowych lekcjach hiszpanskiego, ktore sa obowiazkowe dla wszystkich wymiencow.
  
uf juz koncze pisac, nareszcie. Nie zrozumcie mnie zle, lubie pisac tego bloga, po prostu tutaj sie nie da. od wczoraj zbieram sie by go napisac i kiedy wreszcie usiade przy komputerze dwie minuty pozniej zawsze pojawia sie ktos mowiac ´Vamos?´, vamos na spacer, vamos po jedzenie, vamos do rotary, vamos do dziadkow, vamos na obiad.No naprawde! zupelnie jakby spiskowali przeciwko mojemu blogowi
  *
Uroczy i zdziewko zaniedbany Pancracio, ktory dostaje fiola z kazdym razem jak ktos zwroci na niego uwage 



Nie oczekujcie posta przez najblizsze trzy dni, bo wyjezdzam na wycieczke klasowa. Ja to umiem sie urzadzic, nie bylam w szkole od czerwca a jak wreszcie ide to dwa dni pozniej wyskakuje wycieczka. :D No normalnie sie rozleniwie. Tak swoja droga, to bede miala niezlego szkoa jak wroce i od razu do IB1.

sobota, 1 października 2011

--------------------------------Uwaga uwaga!-----------------------------


Nie bede nawet probowac napisac cos z sensem, za bardzo jestem przejeta.

      Park w Olavarrii, ktory ciagnie sie przez cala dlugosc rzeki

                                                       I sa palmy!
Czesc wszystkim!
 Dolecialam do Argentyny dzisiaj o 7:30 lokalnego czasu, zapoznalam sie z host-rodzicami i kims z rotary, potem czekala mnie jeszcze piecio godzinna podroz do Olavarrii. Pierwsze wrazenie: Jest genialnie... miasto wprost stworzone dla mnie. Urocze i z charakterem. Juz czuje sie zadomowiona. Troche mi to przypomina grecje, tylko upal bardziej znosny (poki co).
  *
Jak wiekszosc moze juz wie, nigdy nie mialam siostr. Mam dwoch mlodszych braci. A tu nagle mam cztery siostry (+ jeszcze jedna w Belgii) i w dodatku trzy z nich sa starsze. I tylko jedna mowi jako tako po angielsku. Ale naprawde jest SUPER. I siostry tez wszystkie sa SUPER. W ogole zycie jest SUPER. W poniedzialek zaczynam szkole, w nastepnym tygodniu mam dluzszy weekend a za trzy miesiace mam znowu wakacje.
Wszyscy tutaj sa tacy mili, otwarci i gadatliwi (szkoda tylko ze nic nie rozumiem)
  *
Czuje sie dobrze, jestem juz prawie zdrowa,ale opisze wszystko szczegolowo innym razem, bo teraz za duzo sie dzieje.