wtorek, 15 maja 2012


Kontynuacja wycieczki na północ:

Wymyśliłam jakim sposobem nadać odpowiedni nastrój temu poście, bez możliwości wstawienia zdjęć. :)

Ponieważ następne miejsce gdzie pojechaliśmy autokarem w ramach wycieczki rotary było niesamowicie... no nie wiem, tradycyjnie-pięknie-północno-Argentyńskie, postanowiłam wstawić tę piosenkę, jedną z moich ulubionych, zespołu Calle 13 nazwaną 'Latinoamerica', by pokazać, choć trochę jak niesamowicie piękny i różnorodny jest ten kontynent.
Ta piosenka, to jedna z tych piosenek, które po prostu trzeba zobaczyć/ usłyszeć by mieć jakiekolwiek pojęcie na tema różnorodności i pięknie Ameryki południowej. Sam utwór ma przesłanie polityczno-patriotyczne i jest w sumie dość smutny, szkoda, że nie każdy zrozumie słowa tej piosenki, bo są niesamowite (wiem, powtarzam cały czas te same słowa). Również polecam dokładnie obejrzeć filmik, bo pokazuje wszystko to, za co kocham tę kulturę, różnorodność, piękno kolorowość, tradycję, wolność, dzikość- nie potrafię odpowiednio opisać wszystkie te rzeczy które tworzą A.poł, obejrzyjcie, posłuchajcie. Myślę że ta piosenka lepiej Wam posłuży za ilustrację.

Jeszcze taka rzecz; Jak moża tęsnić za czymś, jeszcze tego nie utraciwszy? Tzn. koniec mojej wymiany się nieodwołalnie zbliża, ja już zaczynam tęsknić za Argentyną, i wszystkimi tymi przeżyciami, które mnie tu spotkały a nawet jeszcze nie opuściłam kraju! Proszę, niech mi to ktoś wytłumaczy, jak to możliwe?. 


Jestem pod wrażeniem, że Argentyńczycy sami nie wiedzą w jakim pięknym i bogatym kraju żyją.

No dobra, i na takiej notce rozpocznę dalszy ciąg wycieczki czyli:
Dzien 9 dojechaliśmy do Tilcary w prowincji Jujuy. Trafiliśmy do prze malutkiego miasteczka objętego szałem karnawału. Mieliśmy szczęście, że trafiliśmy przez przypadek w te parę dni świętowania- Daty karnawału trudno przewidzieć, bo to coś bardzo spontanicznego i data zależy od tego kiedy ludzie z miasteczka się zbiorą, takie rzeczy są trudne do przewidzenia.
No więc mieliśmy szczęście poznać karnawał w Jujuy, który bardzo różni się od tego 'znanego' w Rio czy innych miejscowościach w Brazylii. Polega na tym, że owszem, są parady na ulicy, ale zamiast kostiumów tanecznych z piórkami ludzie przebierają się za diabły. Czyli: bardzo kolorowe łaciate kostiumy z powpinanymi lusterkami, koralikami, cekinami (im bardziej kiczowate tym lepiej) oraz maskę z rogami, całkowicie zakrywającą twarz. Oprócz tego, ludzie tańczą podążając za defiladami do latynoskiej muzyki i sypią w siebie na wzajem... mąką i sztucznym śniegiem z puszki. Taki ciekawy i śmieszny zwyczaj myśleliśmy sobie my, wymieńcy, dopóki nie oberwaliśmy pełną twarz owego sztucznego śniegu :D Skończyło się na tym, że ja z koleżankami też kupiłyśmy sobie te puszki w ramach samoobrony przed małymi dziećmi na ulicy i świetnie się bawiłyśmy polując na defilady (były w sumie 3 różne przemieszczające się grupy). Wszyscy również wyglądaliśmy bardzo zabawnie, bo każdy bez wyjątku po powrocie do hotelu był cały w mące i wspomnianej pianie, przez te dwa dni chyba nikt nie był czysty dłużej niż pół godziny.
Tilcara była też wymarzonym miejscem na zakupy, nie jakieś bardzo turystyczne miejsce, bo tylko z jednym jedynym hotelem (całkowicie zajętym przez nas), ale w ramach karnawału na placu ustawiły się straganiki pełne ręcznie robionych swetrów z lamy (<3) skarpetek, szali, słodyczy, sztucznego śniegu oczywiście, pamiątek, mate oraz OWOCE. Najpyszniejsze owoce jak w życiu jadłam. I chyba najtańsze. Mango wielkości piłek rugby za mniej więcej 4zł, krojone i zjadane na miejscu. Pan kroił na połowę mango w szachownice, byśmy mogli sobie zjadać- niestety trudniej było z odwrotną stroną więc każdy zanim się orientował zostawał upaćkany od soku z mango (Oraz oczywiście piana i mąka). Nie wspominając owoce granatu, pomarańcze, kiwi i tak dalej. 

Kiedy akurat nie obżeraliśmy się mango lub nie prowadziliśmy wojny z małymi dziećmi z puszkami piany, sporo chodziliśmy po okolicznych górach. Nie ma tutaj dużo do opowiedzenia, oprócz tego że było okroooooopnie męcząco, głównie z przyczyny upałów i choroby wysokościowej, przez którą sporo osób musiało się wracać/iść do lekarza/spać. Warto było, bo jak zwykle widoki niesamowicie piękne- Czerwone suche skały, przepaście i kaktusy :) 

Tak spędziłam dwa dni w karnawałowej Tilkarze, dodam fotki, napisze więcej, ale w weekend, jak wrócę z Buenos Aires, bo już naprawde muszę się zacząć pakować- mam autobus za pół godziny :P

Next up: Villa union, La roja





4 komentarze:

  1. jejku jak to szybko zleciało ;)

    gdzie teraz mieszkasz, u tej starszej pani ?

    OdpowiedzUsuń
  2. hej! Jestem ciekawa twojej opinii o Argentyńczykach - spóźniają się faktycznie często czy to tylko stereotyp? Odpisz proszę

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekamy, czekamy, na nowy wpis w blogu!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. czesc magda! sorki nie widzialam tego komentarza, no coz z tym roznie bywa, ale ogolnie tak, spozniaja sie. takim skrajnym przypadkiem byl moj host-tata z pierwszej rodziny, prosilam go kiedys zeby mnie podwiozl do kolezanki na urodziny i ogolnie powiedzial ze nie ma problemu, ale potem znalazl sobie tysiac nie cierpiacych zwloki rzeczy do zrobienia (takie jak ogladanie na youtubie filmikow jak przygotowywac drinki, naprawianie lancucha w rowerze ) wiec dotarlam na urodziny z dwugodzinnym opoznieniem. Wiecznie musialam na niego czekac. No a tak normalnie to moje kolezanki sie spozniaja mniej wiecej 30-40 minut na soptkania itd, wiec juz jestem przyzwyczajona ze na spotkanie nalezy przychodzic pol godziny po ustalonym czasie, inaczej czekasz samemu na cala reszte. czas, wedlug argentynczykow jest pojeciem wzglednym. :)

    OdpowiedzUsuń