niedziela, 13 listopada 2011

Buenos Aires i uroki duzego miasta



W piatek wyjechalam razem z h-tata i siostra Ana do Buenos Aires na dwa dni. Nie moglam sie doczekac wiec kiedy o godzinie osmej, jak ustalilismy stawilam sie w holu cala wyszykowana i gotowa do wyjazdu, i zobaczylam, ze siostra spi jeszcze na kanapie (po co, ma przeciez lozko) a h-taty nie ma nigdzie w zasiegu wzroku to sie z lekka zalamalam. Pozostaje mi jeszcze nauczyc sie cierpliwosci i luznego sposobu, z jakim argentynczycy postrzegaja zagadnienie czasu. Po dwuch i pol godzinach udalo nam sie wyruszyc i po kolejnych pieciu z kawalkiem godzin podczas ktorych udalo mi sie zasnac, znalezlismy sie w... La placie. Czyli nie do konca tam, gdzie spodziewalam sie obudzic.
 Okazalo sie, ze odwiedzamy przy okazji siostre, Marie, ktora tam studiuje. Mimo tego, ze buenos lezy jakies 40 minut jazdy od la platy, dotarlismy tam dopiero po godzinie siodmej wieczorem. No trudno, czas nauczyc sie cierpliwosci. 


Pierwszy widok Buenos Aires 


Jako pierwsze zwiedzilismy  La Boca dzielnice Buenos zamieszkana przez klase robocza i znana ze swoich ulic pelnych kolorowy budynkow.  Praktycznie sila zaciagnelam swoja h-rodzine do zwiedzania tej okolicy- nie dajac im spokoju dopoki nie poszli tam ze mna. Przez cala droge do calle caminito (ulicy caminito) h-tata powtazal pod nosem 'que feo'. Oni widzieli biedote, opuszczone i zdezolowane budynki, hordy bezdomnych psow i smieci na ulicy, a ja kolory, zapachy, uroki i udreki prawdziwego, niezaklamanego zycia w tak zwanym 'boskim Buenos'   i caly czas zastanawialam sie jak cos moze byc takie urokliwe, piekne a jednoczesnie tak biedne i brudne. Moje zdjecia niestety tego nie oddadza, gdyz wszystkie zostaly zrobione na, i w okolicach ulicy caminito- Najbardziej zadbanej ulicy w calej la boca. Roberto nie zatrzymal samochodu ani na chwile zebym mogla zrobic zdjecie i w sumie mu sie nie dziwie. Jezeli jest cos czego nauczyl mnie pobyt w BA, to to, ze przy tak duzym skupieniu ludzi (12 mln) nie nalezy ufac NIKOMU, absolutnie NIKOMU, trzymac glowe nisko a kosztownosci blisko przy sobie i zawsze w zasiegu wzroku.





 Don't cry for me Argentina- wersja wedlug mieszkancow La boci









Potem, jak juz sie napatrzylam na moja wymazona la boce, pojechalismy odwiezc Ane i kolezanke na koncert (czyli wlasciwie powod calej tej wycieczki). Potem, czyli po tym jak udalo nam sie przedrzec przez miasto i znalezc parking (nie lada wyczyn) jakims cudem znalazlam sie w swiatyni masonow (???) Moj h-tata zdaje sie byc zafascynowany (?!?)  kultura masonow wiec ja zwiedzilismy. Nie spodziewalam sie, ze jena z rzecy ktora uda mi sie zwiedzic w BA to bedzie wlasnie swiatynia masonska. Ale coz, zycie w argentynie pelne jest niespodziewanek.


  
Jako ze robilo sie ciemno i zblizala sie godzina dziesiata- czyli idealna pora na wczesna kolacje wedlug argentynczykow udalismy sie do restauracji na jedzonko. Wyjazd spedzilam bardzo milo, ale niestety glownie ze strony gastronomicznej. Moja rodzine nie za bardzo interesowalo zwiedzanie urokow miasta. No trudno, to na pewno nie byl moj ostatni wyjazd do stolicy, bede musiala po prostu za kazdym razem zaciagac ich do nowego miejsca i zwiedzic Buenos dzielnice po dzielnicy. Jest ich przeciez tylko 48.  


Udalo mi sie jednak zobaczyc i pochodzic troche po samiutenkim centrum miasta. Miedzu innymi przeszlam sie po najszerszej ulicy swiata i podeszlam pod oslawiony obelisk. Z restauracji wyszlismy troche po dwunastej, co nie oznaczalo bynajmnie, ze ruch na ulicach byl mniejszy. Nie zrobilam duzo zdjec, gdyz z wspomnianych wczesnie przyczyn balam sie o bezpieczenstwo zarowno swoje, jak i mojego aparatu.




Po dlugim spacerze po centrum musze z przykroscia stwierdzic, ze 'boskie buenos' jakkolwie piekna ma architekture, to syf totalny (tego tez nie uwiecznilam na swoich zdjeciach). Wory porozrzucanych smieci i tony gazet na ulicach, a wszystko to pod gruba warstwa wszelkiego rodzaju plaskikow. Gdyby pozbierac cala to makulature i sprzedac po 5gr za kilogram mialo by sie zapewne fundusze na calkiem pokazna emeryture. Tymczasem nie wyobrazam sobie, by jakiekolwiek miasto mogloby byc brudniejsze od tego tutaj, chyba ze ludzie mieli by plywac w brudzie. Bo chodzic w brudzie to juz chodza. To jest szczegolnie przykre, gdyz brud na ulicy tak silnie kontrastuje z piekna architektura kamienic nad glowami.


 Mimo to Buenos zrobilo na mnie niesamowite wrazenie, i jakkolwiek ciesze sie ze tam nie mieszkam, to nie moge sie doczekac kolejnej wycieczki do wielkiej stolicy.
 Tego tygodnia zwiedzilam rowniez jedna inna stolice w argentynie, mlodsza siostre buenos aires: La Plate, stolice nie kraju, ale prowincji w ktorej mieszkam. Ale o tym jutro, bo juz padam z nog.



2 komentarze:

  1. już się nie mogę doczekać kiedy pojadę tam w grudniu!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie, ze mialas ciekawy wyjazd do BA. Czekamy tearz na wpis o La Pacie... bedzie niedlugo?

    OdpowiedzUsuń